Monika Richardson przeżywa obecnie trudne chwile w związku z nagłą śmiercią ukochanego psa, Paco. Pogrążona w żałobie gwiazda rozpętała w sieci niemałą aferę, bo udostępniła nazwę kliniki, zdjęcie i personalia jej dyrektora, a także rachunek na ponad 1800 złotych za nieudaną próbę ratowania życia jej psa. Głos w sprawie zabrała znana weterynarz, która nie kryje swojego oburzenia zachowaniem Moniki Richardson. Poznajcie szczegóły.
Kilka dni temu Monika Richardson za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformowała o nagłej śmierci swojego ukochanego psa.
– Dzisiaj straciłam Przyjaciela. Paco zmarł o 15.00, po nieudanej reanimacji. Po prostu stanęło mu serce. Dziękuję światu za ten czas, który był nam dany. Przeżyliśmy wspólnie dwa cudowne lata. Paco był wspaniałym facetem, śmiałam się, że on jeden nigdy mnie nie zdradzi… Zgubiła go własna żarłoczność. Pogryzł i zjadł gumową zabawkę małego pieska. Cześć wyjęłam mu z pyska, niestety całości nie zdążyłam… Jest mi ciężko, ale wiem, że tak miało być. Żegnaj Paquito, teraz nie będziesz już musiał czekać na spacer i popływanie w Szczęśliwickim. Wybacz mi, jeśli nie zawsze rozumiałam, co do mnie mówisz. Dzisiaj rano zrozumiałam, pożegnałeś się ze mną pięknie. Dziękuję 🖤 PS. Przepraszam, nie odbieram na razie telefonów. Dziękuję za Wasze wiadomości. Potrzebuję być chwilę w ciszy. Zrozumcie, proszę – napisała na Instagramie.
Monika Richardson rozpętała aferę w sieci
Pogrążona w żałobie gwiazda zdecydowała się na mocny krok, bo udostępniła zdjęcie z nazwą kliniki, w której zmarł jej pies. Udostępniła też zdjęcie dyrektora placówki i jego personalia. Na jednej z fotek widać też rachunek za nieudaną próbę ratowania życia zwierzaka, który opiewa na kwotę 1852,98 zł. Rozżalona Monika postanowiła podzielić się ostrymi refleksjami – według niej nie chodzi o pomaganie zwierzętom, a o zarabianie kasy.
– Od dnia śmierci Paco dostaję od Was mnóstwo słów wsparcia, za które dziękuję. Ale jest też wiele pytań o to, gdzie zmarł mój ukochany spaniel. Zostawiam więc tutaj nazwę kliniki i nazwisko jej dyrektora, a także rachunek, który musiałam zapłacić za cztery ostatnie godziny życia Paco. Wiecie, ja się nie znam oczywiście, ale wydaje mi się, że czegoś tutaj zabrakło. Jakiejś elementarnej przyzwoitości, odrobiny empatii. Mam wrażenie, że coś się zepsuło podczas zamiany pacjenta na klienta, a opisu leczenia na „raport sprzedaży”. Ale może się mylę. Mimo mojego wieku i mimo utraty wielu bliskich, to było pierwsze zwierzę – członek rodziny – którego śmierć przeżyłam. Dbajcie o swoich Przyjaciół – napisała na Instagramie.
Jej wpis rozpętał niemałą aferę i spotkał się ze sporym hejtem. Dalej Richardson ośmieliła się na jeszcze mocniejsze słowa i obraziła weterynarzy, którzy według niej są zorganizowaną szajką.
– Wiecie, co robię od wczoraj? Usuwam setki wulgarnych, nienawistnych wiadomości z moich mediów. Piszę to do wszystkich tych, którym się wydawało, że weterynaria w tym kraju to jeszcze zawód z powołania. Otwórzcie oczy: chodzi o kasę!! Ci ludzie są gotowi przyjść pod mój dom. To zorganizowana szajka, która nie cofnie się przed niczym. No ale trafiła kosa na kamień… Ja jestem z pokolenia, dla którego wolność słowa jest wszystkim. I jestem gotowa – napisała Richardson.
Jej wpisy oburzyły znaną weterynarz Dorotę Morawską, która w rozmowie z Plejadą wyjaśniła skąd wzięły się wszystkie widoczne na rachunku ceny. Przyznała też, że nie rozumie zdziwienia Moniki Richardson faktem, że ktoś oczekuje zapłaty za swoją pracę.
– Wielu ludzi uważa, że praca lekarza weterynarii powinna być z serca, ale już nie za pieniądze. Zastanawiam się w takich sytuacjach, czy ktoś oczekuje bezpłatnych usług od prawnika, informatyka, kosmetolożki czy mechanika? Dlaczego więc od lekarza weterynarii, który nierzadko ratuje życie zwierzaka, oczekuje się, że nie będzie wystawiał rachunków? Bo wydaje mi się, że cały ten hejt krąży wokół pieniędzy (…) – powiedziała portalowi.
Najbardziej jednak zabolał ją sposób, w jaki Monika Richardson „naskoczyła” na lekarzy weterynarii.
– Ratowanie życia psa z ciałem obcym w przewodzie pokarmowym, gdzie jest to moment zagrożenia życia dla zwierzęcia… To wymaga natychmiastowych decyzji, zespołu, sprzętu i przede wszystkim wiedzy oraz odpowiedzialności. To są usługi medyczne – trudne, często bardzo kosztowne i obarczone stresem, również dla lekarzy. Dziwi mnie fakt, że pani Monika Richardson pozwoliła sobie publicznie – bez znajomości procedur ani faktów medycznych – wyceniać naszą pracę i kwestionować nasze intencje – tłumaczyła.
Morawska podkreśliła też, że zawód weterynarza jest obarczony dużym ryzykiem i presją społeczną, z którą wielu ludzi wykonujących ten zawód nie daje sobie rady psychicznie. W jej odczuciu Monika Richardson napędza hejt na weterynarzy.
– W naszej ocenie nosi to znamiona zniesławienia dla całego środowiska lekarsko-weterynaryjnego. Nie możemy też udawać, że to jest tylko opinia, bo publiczne nazywanie nas „szajką” i sugerowanie, że jesteśmy „mafią, lobby”, że jesteśmy bez empatii i że liczą się dla nas tylko pieniądze, nie jest w porządku. Jest to język nienawiści i hejtu, który odbiera nam godność — podsumowała lekarka.







Komentarze (0)